Dlaczego zamordowano Piotra Jaroszewicza?

 

          1 września niepostrzeżenie minęła dwudziesta trzecia rocznica tragicznej śmierci Alicji Solskiej i Piotra Jaroszewicza, w latach 1952-80 wicepremiera i premiera rządu Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Co ciekawe, zostali oni zamordowani już pierwszej nocy po tym, jak Henryk Majewski, szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego, pozbawił Jaroszewicza i innych komunistycznych dygnitarzy dotychczasowej ochrony ze strony agentów BOR. Policyjne śledztwo, w którym jedną z głównych ról odegrał Dariusz Janas (pnący się odtąd bardzo szybko po szczeblach resortowej kariery), mogłoby trafić na karty podręczników kryminalistyki jako wzór nieudolności i złamania wszelkich możliwych procedur. Policjanci obecni na miejscu przestępstwa nie tylko skutecznie pozacierali większość śladów pozostawionych przez sprawców, ale parę lat później „zgubili” nawet folie z odciskami palców zdjętych z narzędzia zbrodni. Co prawda udało im się postawić przed sądem kilku prymitywnych kryminalistów, jednak dowody na ich sprawstwo były tak kruche, że w końcu sam oskarżyciel wniósł o ich uniewinnienie. Opinia publiczna nie bardzo przejęła się tym wszystkim, bo – jak powszechnie wtedy mówiono – „starego komucha dosięgła ręka sprawiedliwości”.

 

           Ręka – tak, ale czyja?

 

           Odtąd do tej sprawy wracali wyłącznie dziennikarze. Postawili oni kilka hipotez, mniej lub bardziej siermiężnie tłumaczących powody zamordowania Jaroszewiczów. Według jednych motywem zbrodni były rodzinne nieporozumienia o podłożu finansowym, wszak nie odnaleziono testamentu byłego premiera, a o istnieniu takiego dokumentu zaświadczało parę osób. Inne teorie dopatrywały się rozwiązania tajemnicy w przechowywaniu przez Jaroszewicza tajnego niemieckiego archiwum, zawierającego informacje o kolaborowaniu z III Rzeszą wielu późniejszych ważnych polityków europejskich. Byli też tacy, którzy wskazywali na tzw. rosyjski ślad. Ich zdaniem powodem śmierci Jaroszewicza była jego rzekoma wiedza o tym, że podczas wojny NKWD zastąpiła sobowtórami-agentami wiele prominentnych osobistości życia politycznego ZSRR i jego państw satelickich, z Wojciechem Jaruzelskim na czele! A już za najbardziej karkołomną należy uznać tę mówiącą o mordercach z KGB, szukających u Jaroszewicza tajnych dokumentów RWPG z lat 60-tych ubiegłego wieku! Czyż nie mamy tu do czynienia nie tylko ze świadomym gubieniem tropów, ale i z celową ich nadprodukcją?

 

           Alicja Solska – żona z przydziału?

 

           Jedną ze skrzętnie skrywanych do dziś tajemnic okresu powojennego są „małżeństwa z rozsądku” zawierane przez tych, którzy marzyli o wielkich karierach w obrębie aparatu władzy nowego organizmu państwowego. Schemat był zawsze ten sam: dobrze zapowiadającemu się kandydatowi na dygnitarza przedstawiano propozycję zawarcia związku małżeńskiego z konkretną kobietą, związaną ze strukturą tajnych służb. Zgoda na taki układ szeroko otwierała przed nim drzwi kariery, brak zgody te drzwi często na zawsze zamykał. Żadną przeszkodą nie było tu nawet pozostawanie w związku małżeńskim. Na porządku dziennym były szybkie rozwody bądź inne formy pozbywania się dotychczasowych żon. O okolicznościach śmierci pierwszej żony Jaroszewicza, Oksany, nie wiadomo nic ponad to, że zmarła ona w 1952 r. W tym czasie Jaroszewicz znał już Alicję Solską, powabną czarnooką dziennikarkę „Trybuny Ludu”, o przeszłości kombatanckiej w Armii Ludowej (przynajmniej według trudnej do zweryfikowania wersji oficjalnej), będącej tuż po rozwodzie z płk. Pawłem Solskim (właściwe nazwisko – Pinkus Solski). Kariera polityczna Jaroszewicza nabrała wielkiego rozpędu. Ślub Jaroszewicza z Solską zbiegł się w czasie z objęciem przez niego funkcji wicepremiera. W podwarszawskim Aninie, w willi należącej wcześniej do Juliana Tuwima, zamieszkali razem z dziećmi ze swoich pierwszych małżeństw. Solska od początku apodyktycznie decydowała o wszystkim. Tak długo i skutecznie dokuczała Andrzejowi, dziecku Piotra i Oksany, aż premier zgodził się usunąć syna z domu rodzinnego. Nawet groźny pies, późniejszy niemy świadek zbrodni, uznawał tylko zwierzchnictwo Solskiej. Co ciekawe, w dniu zabójstwa do domu Jaroszewiczów miała przyjechać z Gdańska ekipa telewizyjna, by wykonać fotokopię archiwum Piotra Jaroszewicza. Według relacji jednego z dziennikarzy, tuż przed ich wyjazdem do Anina zadzwoniła Alicja Solska i spotkanie odwołała!

 

           Śmierć śmierci nierówna

 

           Znamienne jest to, że wszelkie doniesienia medialne mówią o torturowaniu zarówno Jaroszewicza, jak i Solskiej. Nie do końca jest to prawdą. Byłemu premierowi rzeczywiście zadano wiele cierpień, zanim go uduszono. Jednak na ciele jego małżonki nie stwierdzono żadnych ran poza tą śmiertelną, zadaną wystrzałem ze sztucera. Komu i dlaczego do dziś zależy na upowszechnieniu się takiej nieprawdziwej wersji i zafałszowaniu stanu faktycznego? Czy krwawy mord na Jaroszewiczu, jak sądzą niektórzy, mógł mieć charakter rytualny? Zastanawiać musi też fakt, że sprawcy – ku wygodzie skrępowanej Solskiej – położyli pod jej głowę miękką kołderkę. Mordercy-dżentelmeni? Bo skoro chcieli coś wymóc na Jaroszewiczu, dlaczego nie uderzyli w najsłabszy punkt każdego mężczyzny: w jego żonę? I kolejne pytanie: z jakiego powodu zdecydowali się zastrzelić Solską w środku nocy i tym samym zaryzykować podniesienie alarmu przez licznych sąsiadów Jaroszewiczów? Czuli się całkowicie bezpieczni, bo wiedzieli, że nikt nie przeszkodzi im w wykonaniu powierzonego zadania? I na koniec: według śledczych ktoś, jeszcze przed pojawieniem się zabójców, podał środki odurzające agresywnemu i czujnemu psu Jaroszewiczów. Ktoś, komu zwierzę ufało. Czy w jakiś sposób łączy się z tym fakt, że zaledwie kilkanaście godzin przed morderstwem w podróż powrotną do Stanów Zjednoczonych udała się, goszcząca przez jakiś czas w willi w Aninie, wnuczka Alicji Solskiej?

 

           Długie ręce twórców nowej Polski?

 

           Jedno jest pewne: ci, którzy na tyle obawiali się wiedzy Piotra Jaroszewicza, by go zabić, musieli czuć się bezkarnie w realiach III Rzeczypospolitej. Ułomne śledztwo sprowadzane na fałszywe tory, niepodjęcie przez policję i prokuraturę rokujących tropów, niszczenie dowodów rzeczowych i manipulacje medialne wskazują na szerokie wpływy mocodawców tej zbrodni, najszersze z możliwych. Czas zatem postawić najważniejsze pytania: czy za śmiercią Jaroszewicza stoją ci, którzy stanowią rzeczywistą, ponadpolityczną i ponadpartyjną władzę w nowej Polsce? Czy władza ta wykazuje cechy ciągłości z tymi siłami, które stały za błyskotliwymi karierami wojskowymi i politycznymi okresu stalinowskiego? Jaroszewicz, jako długoletni członek władz PRL-u, musiał mieć dostęp do dossier osób należących do tzw. opozycji demokratycznej, orientować się w ich bolszewickich biografiach, znać prawdziwe nazwiska i ubeckie koligacje rodzinne, a w końcu – wiedzieć o ich zagranicznych umocowaniach. Ten kierunek dociekań znajduje potwierdzenie we wspomnieniach partyjnego kolegi Jaroszewicza – Albina Siwaka., który na łamach swojej książki relacjonował ich ostatnie spotkanie, do którego doszło w Aninie, niedługo przed tragicznymi wydarzeniami. Jaroszewicz miał mu powiedzieć: Ciekaw jestem, jak będą wyglądały gęby tych rzekomych bojowników „o wolną Polskę”, gdy w swojej książce napiszę, którzy z nich, od kogo i ile brali miesięcznie za dostarczanie nam informacji. Pokażę Polakom kserokopie list płac wszystkich konfidentów, którzy pracowali dla MSW. Decyduję się napisać i opublikować! Oni nie są tacy głupi, żeby podać mnie do sądu, bo dopiero wtedy daliby mi możliwość publicznego powiedzenia tego, jak oszukiwali naród. Dlatego do sądu oni nie dopuszczą, raczej coś innego mogą zmajstrować.I czyż nie zmajstrowali?

 

Artykuł pochodzi z najnowszego numeru "Aspektu Polskiego"