Każdy, kto przykłada dziś rękę do złamania ustaleń z Poczdamu – choćby czynił to z najpiękniejszymi hasłami na ustach – jest zwykłym draniem i szubrawcem.
Geopolityka nie znosi ignorantów i wykrwawia ich przy każdej nadarzającej się sposobności. Dlaczego o tym przypominam właśnie dziś? Ano dlatego, że z tzw. środowisk patriotycznych dochodzą coraz głośniejsze zawołania, by Polska wzięła udział w – ponoć zbliżającym się – rozbiorze Ukrainy. Nie mam „gorącej linii” ani z Moskwą, ani z Berlinem, przeto nie wiem, czy takie decyzje już zapadły. Wiem jedno: jakakolwiek zmiana przebiegu polskiej granicy wschodniej oznaczałaby zgodę Warszawy na odsunięcie do lamusa postanowień traktatu poczdamskiego, a tym samym otwarcie międzynarodowej debaty na temat przynależności państwowej ziem utraconych przez państwo niemieckie po roku 1945. Wystarczy jedno krótkie spojrzenie na potencjał Polski i Niemiec, by odgadnąć końcowy efekt tej ewentualnej rozgrywki. Realizująca się na naszych oczach pełzająca germanizacja Dolnego i Górnego Śląska, Opolszczyzny, całego Pomorza, Warmii i Mazur, Ziemi Lubuskiej oraz zachodniej Wielkopolski jednoznacznie przekonuje do tego, że Niemcy wyprzedzają nas w politycznych kalkulacjach co najmniej o parę ruchów. Zatem każdy, kto przykłada dziś rękę do złamania ustaleń z Poczdamu – choćby czynił to z najpiękniejszymi hasłami na ustach – jest zwykłym draniem i szubrawcem.
Z perspektywy polskiej racji stanu dzisiejsze niepokoje na Ukrainie należy uznać za korzystne. Każdy poważny spór rosyjsko-niemiecki, a z takim do czynienia na terenie naszych wschodnich sąsiadów, jest siłą napędową polityki polskiej, nawet tej realizowanej poza oficjalną administracją rządową. Gdyby państwo polskie funkcjonowało suwerennie, winno wszelkimi narzędziami grać na nasilanie tego sporu i pogłębianie destabilizacji na Ukrainie. Jak długo? Aż sami będziemy na tyle silni, by wygrywać tam swoje interesy.
Tak to widzę
kzagozda@o2.pl